Kontynuuję dziś moją opowieść o zespole z Monachium.
Doktor Frankenstein
Gdyby więc zajrzeć do pokoiku „Healing Hansa”, to w istocie przypominałby on nam dwudziestopierwszowieczny pokój współczesnego doktora Frankensteina. Oprócz nowoczesnych gadżetów do wskrzeszania zawodników przez notoryczne kontuzje dla świata piłkarskiego umarłych, w jego medycznym arsenale pośród miodu i ekstraktów z roślin, znaleźlibyśmy również artefakty rodem z afrykańskich wierzeń religijnych, jak krew kozią i bydlęcą oraz wyciąg z kogucich grzebieni. Honorowe miejsce zaś zająłby tam Actovegin, magiczny eliksir na wszelkiego rodzaju dolegliwości.
To według fachowego języka mikstura bogata w aminokwasy, otrzymywana z krwi cieląt, zawierająca, obok innych składników, uzyskiwany z grzebieni kogutów kwas hialuronowy oraz substancje homeopatyczne. Wstrzykiwana bezpośrednio w uszkodzone tkanki, skraca czas rehabilitacji o bodaj 70%. Jeden z leczonych w Bayernie graczy, którego kuracja w normalnych warunkach trwałaby kilka tygodni, wrócił do gry po ponoć dziesięciu dniach.
Przez sportowców nazywany cudownym uzdrowicielem, zdaniem naukowców jest czystą fikcją, został zabroniony w niektórych państwach – rząd Stanów Zjednoczonych zakazał jego rozprowadzania, kupowania oraz używania. Lek zbiera tak sprzeczne opinie i powoduje tak dużą dezorientację, że światowa organizacja antydopingowa nie wie, co z nim zrobić.
Nie wiadomo bowiem jak działa, w jaki sposób następuje przyspieszona regeneracja, jak zbawienny wpływ ma na wyczynowców i czy nie zwiększa czasem ich wydajność. Tego nie wie nawet sam Müller-Wohlfahrt. To dlatego Komitet Olimpijski wprowadził go na listę środków niedozwolonych. Wbrew temu ustawiają się po niego tłumy.
Laboratoria prowadzące badania nad preparatem, nie wykryły w nim żadnych nielegalnych substancji typu hormon wzrostu lub EPO. Określany „superwitaminą”, stał się przedmiotem ostrego sporu. Równie dobrze może być specyfikiem zupełnie zakazanym, jak i całkowicie legalnym.
Pomimo tej kontrowersyjnej otoczki, towarzyszącej niemieckiemu medykowi na każdym kroku, on sam nie ma sobie nic do zarzucenia. W niezliczonych wywiadach podkreślał, że leczył już przeszło pół miliona atletów i podał około miliona zastrzyków. Stwierdził, że nie stosuje chemii, wyłącznie naturalne rzeczy i że dla pacjentów stanowi swego rodzaju medium, które zawsze podpowie im, co jest dla nich najlepsze.
Więcej niż lekarz
W Niemczech Müller-Wohlfahrt posiada niepodważalną reputację. Postrzegany jako doktor-celebryta, rozdaje autografy, pozuje do zdjęć, znalazł się ponadto na liście stu najbardziej wpływowych ludzi w kraju. Cieszy się tak ogromnym szacunkiem, że władze ekipy z Monachium nie mają mu za złe nawet tego, że jego klinikę odwiedzają piłkarze rywali, ostatnio chociażby Julian Draxler i Robert Lewandowski. Nabrał na tyle dużego zaufania, że kluby wysyłają do niego swoich podopiecznych tuż przed pojedynkiem z Bawarczykami – wyjaśniał na łamach serwisu fussbalingdoping.de prezydent Bundesligi, Wolfgang Niersbach.
Równie niepodważalna jest jego pozycja w Bayernie. Za czasów Heynckesa siedział tuż obok niego na ławce trenerskiej, a stawiane diagnozy decydowały o tym czy dany zawodnik nadawał się już do gry, czy musiał jeszcze swoje odczekać. Wyobrażacie sobie, żeby Guardiola wysłuchiwał porad jakiegoś lekarza, odnośnie tego z kogo może skorzystać w wyjściowej jedenastce, a kogo posadzić co najwyżej na ławce rezerwowych? W monachijskiej drużynie i z niemieckim medykiem jest to najwidoczniej możliwe.
Jeśli pamiętacie „Czas Apokalipsy” i podróż głównego bohatera w głąb Wietnamu, która z każdym pokonywanym metrem przypominała wędrówkę do samego centrum piekła, to nietrudno o podobne odczucia wśród zespołów jadących na Allianz Arena. Brakuje tylko, by stadion witał przyjezdnych kawałkiem AC/DC „Hells Bells”. I należy pamiętać, że w tej diabelskiej świcie Guardioli nadal ważne miejsce zajmuje człowiek ze strzykawką w ręku. Bez uwzględnienia Müllera-Wohlfahrta zagadka nieśmiertelności Bayernu byłaby nierozwiązywalna.